„Dobrze, kiedy dom pozostaje domem” – rozmowa z Anną i Przemysławem Brannymi

Czy pandemia sprawiła, że wreszcie mogliście pomieszkać jak należy w swoim domu za miastem, który – jak wiele razy mówiliście – jest za daleko od teatru?

Przemysław Branny: Rzeczywiście, sytuacja nagle zmieniła się o 180 stopni. Bo wcześniej ten nasz wymarzony dom bywał problemem. W czasach intensywności zawodowej, która – mam nadzieję – jeszcze nam kiedyś będzie dana, mijaliśmy się często i mało w tym domu spędzaliśmy czasu. A teraz nagle okazał się zbawieniem. Nie musieliśmy się z nikim spotykać w windzie, mieliśmy ogródek, pogoda sprzyjała. Dało nam to w tych trudnych czasach pewnego rodzaju komfort.

Czyli nie sprzedajecie domu?

PB: Ciekawe, bo rzeczywiście i to tuż przed pandemią zdecydowaliśmy, że zostajemy w tym domu z zupełnie innych powodów. I dosłownie za kilka dni słuszność tej decyzji się potwierdziła. Współczuliśmy najbardziej tym, którzy nie mają nawet balkonu i muszą siedzieć cały czas w czterech ścianach. Praca zdalna z domu i np. dwoje uczących się dzieci, to była rzeczywistość wielu Polaków w czasie zamknięcia.

Jesteście małżeństwem aktorów teraz w częściowym uśpieniu (bo nie gracie w teatrze). Co na to Wasz domowy budżet?

Anna Branny: Marzec i kwiecień miał być dla nas czasem wyjątkowym pod względem ilości projektów. Repertuar teatralny był tak ułożony, że mieliśmy grać bardzo dużo spektakli. Dobrze się też zapowiadała praca poza teatrem…

PB: Nie chciałbym opowiadać banałów, ale to nie jest dla artystów łatwy czas. Ludzie mają kredyty, zobowiązania, a często nie mają oszczędności. Nie da się odroczyć wielu płatności. A teraz np. my jesteśmy na tzw. gołych pensjach w teatrze, które nie były naszym głównym środkiem dochodów.

A czy fakt, że obydwoje jesteście artystami i to uzdolnionymi muzycznie sprawił, że muzykowaliście sobie w domu?

PB: Niekoniecznie, bo Ania miała zajęcia ze studentami i zajmowało jej to naprawdę dużo czasu.

AB: Tak, na początku trudno mi było wyobrazić sobie, jak można uczyć technicznych rzeczy przez Internet. Nie chodziło o przeprowadzenie wykładu, tylko o pracę głosem, ćwiczenia wokalne, pracę nad precyzją słowa, artykulacji.  Na początku wszyscy podchodziliśmy do tematu niepewnie i badawczo, ale okazało się, że wszystko się da zrobić. Efekty tej pracy są zaskakująco dobre. Myślę, że udało się osiągnąć takie rezultaty, jakie moglibyśmy wypracować na żywo. Teraz studenci nagrywają egzaminy, ponieważ  rektor AST podjęła decyzję o przeprowadzeniu sesji  w takiej formie. Studenci mieli obawy związane  z nowym sposobem komunikacji i zdawania egzaminów, ale to, jak odrobili lekcję z tego czasu, pokazuje, że nie był to dla nich semestr stracony. Zmierzenie się z technologią i konieczność używania jej na co dzień rozbudziło w nich wielkie pokłady kreatywności. Jestem pod wrażeniem. Dlatego, odpowiadając na twoje pytanie, w dzień uczyłam, wieczorami siedziałam w słuchawkach i z wypiekami na twarzy oglądałam efekty pracy moich studentów. Nie miałam więc czasu na tworzenie i muzykowanie w domu.

Czyli Ty, Aniu, nie odpoczywałaś jak wielu aktorów, tylko byłaś zarobiona?

AB: Dokładnie. Do tego jeszcze  nasza córka miała lekcje online, nieustannie miałyśmy problemy z siecią… Raz ja traciłam połączenie, raz Lidka.

PB: Dlatego stałem się domowym informatykiem. Miałem więcej czasu niż Ania, ale oczywiście też przeszliśmy przez wszystkie etapy – od fascynacji produkcjami Netflixa czy HBO po czytanie książek dawno odłożonych na półkę. No i chałupa została jak u wielu Polaków wysprzątana na medal.

AB: Zajęliśmy się też drobnymi pracami na zewnątrz domu. Zrobiliśmy też remont, na który nie było wcześniej czasu.

PB: Oczywiście to „świetny” moment na takie rzeczy. Akurat gdy nie mamy dochodów, jest czas na to, żeby zrobić remont. Ale właśnie teraz ekipa, na którą czekaliśmy długo, miała czas. No i wreszcie udało mi się zrobić porządek w garażu…

AB: Przemku, to na pewno jest bardzo interesujące dla czytelników (śmiech).

PB: Może być interesujące, bo patrz: garaż to takie miejsce, gdzie odkłada się rzeczy, z którymi nie wiadomo, co zrobić. Często mówisz do mnie: „Wynieś to do garażu”. Teraz już tak nie będzie (śmiech).

A poza sprzątaniem garażu, robiliście jakieś nietypowe rzeczy?

AB: Tak. Postanowiliśmy jakiś czas temu, że kupimy córce nowe meble. Ale któregoś dnia popatrzyłam na stare i spytałam ją: „Co ty na to, żebym je przemalowała?”. Uznałyśmy, że to dobry pomysł i zajęłam się tym. Przemalowałam na biało, zmieniłam uchwyty i nagle z mebli dziecięcych zrobiły się meble nastolatkowe.

PB: Ty pozmieniałaś uchwyty?

AB (śmiech): Razem. Ja wybrałam, a ty pozmieniałeś. Ale to ja malowałam trzy dni!

PB: Poza tymi praktycznymi aktywnościami, zacząłem też więcej widzieć, na przykład w ogrodzie. Wcześniej oczywiście zauważałem, że pojawiły się pierwsze liście na drzewach, krzewach. A potem nagle zrobił się środek lata. Teraz pierwszy raz mogłem obserwować ten proces budzenia się wiosny do życia, dzień za dniem, godzina po godzinie, bez pośpiechu.

AB: Ja również doznawałam podobnych olśnień. Usiadłam w deszczowy poranek – po okresie suszy  – przed oknem i oniemiałam. Uświadomiłam sobie, że w życiu nie widziałam w moim ogrodzie tylu odcieni zielonego; każde drzewo, krzew były inne.

A oprócz tego, że skupialiście się na otoczeniu, mieliście też przestrzeń na to, by bardziej skupić się na sobie? Bo wiecie… wiele związków podczas pandemii rozpadło się.

AB: Bardzo dużo wspaniałych momentów rodzinnych mogliśmy przeżyć przez to, że popołudniami i wieczorami wszyscy byliśmy w domu, co wcześniej właściwie się nie zdarzało.

PB: Wiesz, my nie byliśmy rodziną, która rano wychodzi z domu, wraca wieczorem, ogląda telewizję i idzie spać. Przez specyfikę naszej pracy różnie było – czasem mieliśmy więcej pracy, czasem mniej, o różnych porach, ale u nas nie było nigdy przestrzeni na syndrom japońskiego rozwodu.

Co to znaczy?

AB: Okazuje się, że w Japonii kult pracy i przywiązanie do firmy powoduje, że gdy mąż postanawia iść na emeryturę, to żona dopiero go zaczyna poznawać.

PB: Wiesz, nagle pojawia się w domu praktycznie obcy facet, który narusza jej kilkudziesięcioletni rytm dnia, siedzi w domu, zmienia jej ulubione programy w tv, przestawia wazoniki. I pojawia się kłopot.

AB: I wtedy łatwo o rozwód. Ale wiesz, takie siedzenie razem w domu non stop nawet dla normalnych związków nie jest łatwe. W naszym przypadku jest też tak, że dajemy sobie dużo przestrzeni. A w czasie pandemii dodatkowo dał nam ją nasz dom.

A jak to jest we wspólnej pracy?

PB: Powiem za siebie. Trudno jest nie przenosić do życia prywatnego sytuacji pracy, zwłaszcza gdy w czymś gramy razem. A pochodzę z rodziny, gdzie niezwykle dbano o to, by nie przynosić rozmów o pracy do domu. Moja mama jest aktorką. Panowała u nas zasada, że nie gadamy o teatrze w domu. Oczywiście respektowano ją w sposób naturalny i racjonalny, czyli nie tak, żeby nie powiedzieć komuś komplementu, ale żeby tego nie mielić; żeby nie wnosić bagażu z pracy. Dobrze, kiedy dom pozostaje domem. 

AB: Wchodzenie w ten sam  spektakl wymaga trochę przeorganizowania obowiązków domowych związanych choćby z opieką nad dzieckiem, ale dajemy radę.

A byliście odbiorcami teatru w Sieci?

PB: Ja nieszczególnie. Od razu miałem takie wrażenie, że to forma, która się szybko wyczerpuje. A poza tym ludzie chodzą do teatru właśnie dlatego, że potrafi być żywy, zaskakujący. Płaski ekran na pewno odbiera za dużo teatrowi. Dla mnie to trochę jak oglądanie pięknego malarstwa na czarno-białej odbitce.

AB: Dobrym przykładem jest wspaniały dla mnie w wersji scenicznej Tato w reż. Małgorzaty Bogajewskiej. Zrobiono profesjonalną realizację telewizyjną tego spektaklu i ona jest świetna, ale to trochę inne przedstawienie niż to obejrzane na żywo, w teatrze. Widziałam Tatę kilka razy na scenie i mam wrażenie, że realizacja telewizyjna pokazała ten spektakl z jeszcze innej perspektywy, akcenty zostały tu inaczej rozłożone. Rozumiem jednak, że na początku wszyscy potrzebowaliśmy jakiegokolwiek kontaktu z widzami, stąd ta aktywność w Internecie, ale nastąpił przesyt i zarówno artyści, jak i odbiorcy, zwyczajnie się tym chyba zmęczyli.

PB: Poza tym, kiedy się chodzi do teatru, to podejmuje się jakiś wysiłek, stawia na jakąś niespodziankę, wyjątkowość. A gdy możesz sobie w trakcie Hamleta online wyjść zrobić herbatę, to nie ma mowy o tej interakcji, atmosferze, poczuciu bycia „tu i teraz”.

A macie tęsknotę za aktywnością twórczą?

PB: Tak, na szczęście powoli to się odmraża. Dziś miałem próbę projektu, który już kilka razy, w związku z pandemią, był przekładany. To nowa kompozycja Zygmunta Koniecznego na solistów, chór i orkiestrę. Spotkaliśmy się pierwszy raz po prawie trzech miesiącach na próbie, by przygotować się do dawno już zaplanowanych nagrań. Po dwóch godzinach śpiewania stwierdziliśmy, że naszym strunom głosowym brak treningu. To jest praca mięśni i więzadeł, więc aparat , który nie był używany tak, jak dotychczas, trochę się „zastał”.

AB: Mój głos – mam nadzieję – jest w formie, bo pracuję cały czas ze studentami, robimy ćwiczenia wokalne.

Podobno zaczęłaś też tańczyć?

AB: Tak, jest taka forma aktywności ruchowej, która nazywa się taniec GAGA. Kiedyś szkoła teatralna zorganizowała warsztaty i dla studentów, i dla pedagogów. Pomyślałam, że dołączę. Nie były to zajęcia cykliczne, odbywały się we wspomnianym już trybie warsztatowym, ale i tak ciężko było dostosować życie rodzinne do moich wypraw do Krakowa. Gdy zaczęła się pandemia, prowadząca zaproponowała spotkania online. To jest wspaniałe. Mam zajęcia raz w tygodniu. I mam nadzieję, że już tak zostanie. Że będzie to nowa, popandemiczna forma aktywności w moim życiu, która zostanie w trybie online. GAGA to taniec, zbawienie dla kręgosłupa, siłownia i dobra energia w jednym. Serdecznie polecam!

PB: A ja zacząłem znów wieczorami siadać do fortepianu, na co często nie miałem czasu wcześniej. Może coś z tego się „urodzi” w przyszłości.

A macie jakieś wyobrażenia o nowej Bagateli?

PB: Tak, już jest po wyborach, ale jeszcze przed pierwszym spotkaniem z nową dyrekcją. Na pewno jesteśmy ciekawi. Dla mnie jako aktora teatr ten był zawsze wspaniałym miejscem, ponieważ jego linia repertuarowa pozwalała mi się sprawdzać i pokazywać w różnych odsłonach i formach dramatycznych. Tylko w Bagateli jest tak, że można zagrać w spektaklu dla dzieci, muzycznym, zagrać w farsie, komedii francuskiej, a także Gombrowicza czy Szekspira. Ta różnorodność bardzo odpowiada mi jako aktorowi, ponieważ pozwala się rozwijać. Nie chciałbym, aby ten teatr to utracił. Myślę, że także widzowie by tego nie chcieli. Pomyślałem teraz z rozrzewnieniem o naszym Tajemniczym ogrodzie w reż. J. Szydłowskiego. O tym, że są nauczycielki, które od 20 lat przyprowadzają na to przedstawienie kolejne pokolenia uczniów. Jest grono widzów kochających Scenę na Sarego7. Są też tacy, którzy uwielbiają śmiać się na Karmelickiej.

AB: Myślę podobnie. Debiutowałam w Bagateli rolą Chawy w Skrzypku na dachu, gdy byłam na trzecim roku studiów – lepiej nie mogłam trafić – i od razu weszłam w kolejną sztukę, zagrałam Zosię w Hulajgębie – czy można wymarzyć sobie ciekawszy start?  Gramy tu różne gatunki, rozwijamy się. Ten model rzeczywiście  się cudownie sprawdza. 

PB: Ale mówiąc o planach, najprościej to ujmując,  chciałbym doświadczyć chwili, która pozwoli nam wrócić do normalnego funkcjonowania, do grania, do prób, do zawodu, który wykonujemy od 20 lat.

AB: Ja też już chciałabym wrócić, zapomnieć o tym czasie lęku.

PB:  Na samym początku, kiedy restrykcje były największe, raz w tygodniu wyjeżdżałem do sklepu. Wszyscy chyba przez to przechodziliśmy. Przygotowania do tej wyprawy, samo poruszanie się w sklepie, powrót z zakupami przypominały jakieś działania paramilitarne. No i te pustki wszędzie. Przygnębiające.

Do tego jeszcze ta zraniona kultura…

PB: Miejmy nadzieję, że kultura wróci na swoje miejsce. I że ludzie nie odzwyczają się chodzić do teatru.

AB: Ja czuję, że to absolutnie niemożliwe. Widzowie tęsknią za nami, tak jak my za nimi, więc nie odzwyczają się.

PB:. Wydział Kultury i Dziedzictwa Narodowego UMK przygotował pakiet działań wspierających sektor kultury i twórców „Kultura odporna” . To dobra inicjatywa,  choć mnie się sama nazwa programu trochę przewrotnie skojarzyła. Wiesz co znaczy „odporna” po czesku?

Nie?

PB:  Okropna. Mam nadzieję, że finansowanie kultury nie będzie teraz kulą u nogi samorządów, ministerstwa, sponsorów w tych trudnych dla wszystkich czasach.

A jakieś jedno zdanie do widzów, którzy czekają na Was?

PB: My czekamy bardziej.  

Dziękuję za rozmowę.

Z Anną i Przemysławem Brannymi rozmawiała Patrycja Babicka.