„Chodzimy na czworakach, ryczymy na siebie…” – rozmowa z Lidią Olszak

Teatr to teraz miejsce, za którym tęsknisz czy od którego odpoczywasz?

Przez pierwsze dni, może tygodnie odpoczywałam. Myślę, że moi koledzy mieli podobnie. Teraz jest już inaczej. Jak się nagle jest pozbawionym tego, co się kocha robić, to tęsknota jest ogromna.

Za którą rolą tęsknisz najbardziej?

Za Wandą. Nie tylko dlatego, że „Ostatnie 300 metrów”  to mój ukochany monodram. Dzięki tej przygodzie całkowicie odmieniło się moje życie. Wcześniej mieszkałam na dwa domy – w Krakowie dom i rodzina, w Lublinie praca. Pomysł na to, by wziąć udział w „Giełdzie Teatralnej” i zaprezentować czytanie twojego i Magdy Zarębskiej-Węgrzyn tekstu okazał się kamieniem milowym w moim życiu i w zawodowej karierze. Dzięki tej roli dostałam etat w Krakowie.

Musiałaś zmierzyć się z obcymi Ci problemami postaci. Odbyta w ten sposób praca pomaga radzić sobie z problemami aktualnej codzienności?

Myślę, że jest odwrotnie. To doświadczenia życiowe wpływają na role, które tworzę. Moje osobiste przeżycia oddziałują na to, jaką postać kreuję oraz w jaki sposób to robię. Sądzę, że żeby zbudować ją wielowymiarowo, głęboko, trzeba mieć z czego czerpać. Aktor nie ma tego od razu. Trzeba wiele ról, zanim się stworzy taką postać, z której można się czuć dumnym. Ale też nie chodzi o to, że doświadczenia aktora muszą być podobne jeden do jeden. Gdy zaczynałam przygodę z rolą Wandy Rutkiewicz, bałam się, bo „co ja wiedziałam o górach”? No ale okazuje się, że nie trzeba zabić człowieka, żeby zagrać dobrze mordercę.

A czy aktorska umiejętność odnajdywania się w różnych światach pozwala szybciej adaptować się do nowych warunków?

Znów odwrotnie to u mnie działa. Uważam, że wyobraźnia, która rzeczywiście jest ważna w naszym zawodzie, w takich sytuacjach przeszkadza. Wyprojektowałam sobie tyle czarnych scenariuszy w związku z pandemią, że nawet nie chcę do nich wracać. Na szczęście mam rodzinę, ponieważ nie wyobrażam sobie obecnej sytuacji osób żyjących samotnie. Myślę o ich depresji, odosobnieniu. Mnie przed roztrząsaniem tego, co się dzieje dokoła i co generuje lęki, broni konieczność wstania o świcie, by nakarmić dziecko, by się nim zająć, ugotować obiad. Codzienność mnie ratuje. Ale ona nie jest wystarczająca. Brakuje mi sceny, a najbardziej tego uczucia szczęścia po zagranym spektaklu.

Jak zmieniła się Twoja codzienność?

Nie zmieniła się poza tym, że nie jest przeplatana tymi chwilami mojego szczęścia na scenie.

Czyli pandemia odebrała Ci sam miód?

Tak, odskocznię, która jest moim ujściem i generuje inne emocje niż te pochodzące z życia rodzinnego. Nie wiem, czy powinnam tak mówić, ale mój zawód pozwala mi nie zwariować (śmiech). Każdy lepiej się czuje, jak może wyjść z domu i zająć się pracą zawodową. Więc jeśli nie wrócimy do teatru, to się przebranżowię.

To ciekawe, że wielu artystów zaczęło się zastanawiać nad alternatywnymi zawodami. To kim byś była w świecie bez kultury?

Hmm, jestem też zawodową tancerką, ale to też odpada, bo to nadal kultura. A mama zawsze powtarzała: „Bądź sobie tą artystką, ale miej jakiś plan b” (śmiech). Ale biorąc pytanie na poważnie, myślę, że mogłabym zostać nauczycielką, właśnie jak moja mama. Jestem pragmatyczna, więc dałabym radę uprawiać inny zawód niż dotąd. Dzieci mnie lubią. Dobrze się dogadujemy. Mogłabym je uczyć np. starej, zapomnianej sztuki aktorstwa. Ale cierpiałabym z dala od prawdziwego teatru.

Aby zaistniał teatr, wystarczy aktor i widz. Produkowałabyś sobie taki mini teatr w świecie, w którym przestałby istnieć?

Taki teatr to codziennie odstawiam. Bawimy się z Jagódką w Króla Lwa. Bo aktualnie przeżywamy fascynację tym filmem. Mnie też to porywa i wzrusza. Zwłaszcza ścieżka dźwiękowa. Więc tak – na co dzień jestem Simbą albo Mufasą, a moja córka Skazą i tak nam leci czas. Chodzimy na czworakach, ryczymy na siebie…

A pieczesz, oglądasz filmy katastroficzne i masz jakieś nowe, odjechane hobby?

Oczywiście piekę. Ale nie chleby, tylko ciasta. Z galaretką, z serem, z czekoladą, z budyniem, babeczki, szarlotki. Do wyboru, do koloru. Filmy oczywiście też oglądam. Z katastroficznych to tylko przyrodnicze, gdyż moje dziecko interesuje się teraz naturą. Niestety, nie wiem, dlaczego, ale najbardziej fascynują ją węże, które pożerają inne zwierzęta. Dlatego oglądamy i szukamy odpowiedzi na pytanie, skąd takie fascynacje. A jeśli chodzi o nowe hobby, to nie mam. Zazdroszczę kolegom, którzy teraz robią tyle nowych rzeczy. Mi ledwo starcza czasu na pielęgnowanie domowego ogniska. Ale to może dlatego, że ja siedzę w domu, a mój mąż pracuje. Całe szczęście ma inny zawód i to taki, który nie został na razie dotknięty skutkami pandemii.

Zdradzisz, jaki to zawód?

Naukowiec, doktor nauk technicznych. Czekaj. Nauczyłam się tego na pamięć, na potrzeby takich pytań (śmiech): pracuje w Sieci Badawczej Łukasiewicz w Instytucie Badawczo-Naukowym. Specjalizuje się w inżynierii materiałowej. Prowadzi analizy na mikroskopach elektronowych. Więc to musi być coś bardzo poważnego. M.in. uczestniczył w projektowaniu materiałów budowlanych na przyszłą elektrownię atomową. To są na pewno bardzo, bardzo fascynujące kwestie.

Rozmawiacie o tym wieczorami przy winie?

Szczęśliwie nie (śmiech). Mój mąż mimo tego, że jest inżynierem, ma bardzo artystyczną duszę. Robi przepiękne zdjęcia, uwielbia podróżować, a także gra na gitarze. Także nasze wieczory i domowe randki to czas, kiedy wspólnie śpiewamy, komponujemy. Cudownie spędza się czas z moim mężem.

Czuję, że Mikołaj chętnie będzie szerował ten wywiad.

Może (śmiech), ale to wszystko prawda. Mam wspaniałą rodzinę. I to jest niezmienne.

A w otoczeniu coś się zmieniło?

Liczę na to, że tak się stanie. Że się wszyscy zatrzymamy, by pomyśleć nad sobą. Bo wcześniej dookoła wszędzie tylko spory i waśnie. A teraz jest czas na autorefleksję, na to, by docenić wartość rodziny i bliskich. Niby zawsze to robiłam, ale teraz bardziej dbam o to, by zażegnywać nieistotne spory. Bardziej cieszę się każdym dniem.

A czujesz, że system Cię wspiera?

Mam pracę i dostaję podstawowe pieniądze, więc małe wsparcie jest, ale mam też wewnętrzną niezgodę na pomijanie artystów w programach wsparcia przez państwo. Przedsiębiorcy dostają bezzwrotne dofinansowania. A artyści mogą co najwyżej wziąć udział w jakichś projektach, gdzie muszą się wykazać, wymyślić coś szybko, czekać aż ktoś to oceni i dopiero w takich okolicznościach rodzi się dla nich szansa na dodatkowe środki na życie. Boli mnie to, bo bez sztuki, kultury życie wszystkich ludzi byłoby uboższe, gorsze, niemożliwe. Kultura jest głównym filarem naszej emocjonalności, człowieczeństwa. W czasie wojny funkcjonowały podziemne szkoły, dzięki którym przetrwała znajomość literatury, poezji, gdzie pod karą śmierci dbano by przetrwało piękno języka polskiego. Dlaczego to robiono? Bo wierzono, że kultura jest tym, co kształtuje w nas pierwiastek ludzki, duszę w człowieku. Myślę, że kultura w takich czasach jak teraz powinna być wezwana do działania, do wspierania ludzi. Jesteśmy. Czekamy.

To mogłoby być Twoje przesłanie do widzów.

Tak, ale z naciskiem na to, że do zobaczenia już zaraz, że wrócimy do was widzowie, bo bez was nie istniejemy. Wasze brawa po spektaklu, czy w trakcie – wasze kaszlnięcia, kichania, łzy, niezgoda, bunt, sarkazm, wychodzenia z sali – to są rzeczy, za którymi nie tylko zwyczajnie tęsknię, ale także dzięki którym się rozwijam. Dziękuję.

Dziękuję za rozmowę.

Z Lidią Olszak rozmawiała Patrycja Babicka.