Rozmowa z Filipem Gieldonem – reżyserem spektaklu „Szklana menażeria” T. Williamsa
– Wychował się pan w Szwecji, kraju, o którym myślimy, że emocje trzyma się tam na wodzy. Skąd zatem taka fascynacja Tennessee Williamsem – twórcą pełnych podskórnej namiętności utworów dramatycznych?
Filip Gieldon: Nie wiem do końca, czy to jest prawda?… Według mnie Szwedzi to ludzie pełni emocji, z którymi konfrontują się codziennie. Ingmar Bergman, August Strindberg, Lars Norén są mistrzami szwedzkiego dramatu, których trudno posądzać o brak pasji. Tennessee Williams inspirował się Strindbergiem i jego Panną Julią. Natomiast dla Noréna to Williams i Tramwaj zwanym pożądaniem był źródłem twórczości.
Język postaci Williamsa może się momentami różnić, przypominając bardziej poezję niż szwedzki naturalizm, jednak to, o czym Williams opowiada we wszystkich najważniejszych sztukach, to relacje między ludźmi. Stosunki w rodzinach – pomiędzy żonami i mężami, kochankami czy dziećmi – żyjących pod jednym dachem i w czterech ścianach. To tematyka, którą każdy Szwed nie tyle rozumie, co ciągle przeżywa. To przecież nie przypadek, że sztuki Williamsa, tak samo jak dzieła Strindberga, Bergmana i Noréna, nadal są oglądane na całym świecie.
– Dlaczego Pana wybór padł na Szklaną menażerię – sztukę z 1944 roku?
Filip Gieldon: Szklana menażeria to jeden z tych wyjątkowych dramatów, które są kompletnie pozaczasowe. Nie ma znaczenia, czy wystawiano go pięćdziesiąt lat temu, dzisiaj, czy będzie wystawiany za kolejne pięćdziesiąt lat. Może być grany i po polsku, i japońsku, w scenografii realistycznej, magicznej czy kompletnie bez. Historia o toksycznej rodzinie, która tak bardzo chce dobrze, ale nie jest w stanie sobie pomóc, jest historią, z jaką wszyscy możemy się zidentyfikować. Jej uniwersalny świat opisany magicznym językiem autora jest nieograniczony jakimkolwiek czasem. Mówi się, że Williams ubiegł swój czas Szklaną menażerią, a ja uważam, że gatunek, który tą sztuką stworzył, memory play, jest niezmiernie fascynujący.
– Kto i dlaczego w Szklanej menażerii jest najważniejszy?
Filip Gieldon: Ciekawe pytanie, choć na pozór banalne. To dramat, gdzie każda z postaci jest niezbędna i kluczowa. Jim jest naszym narratorem, zaprasza do obejrzenia historii. Amanda, matka domu, przez miłość do dzieci tworzy toksyczny świat, który oglądamy. To ona popycha dramat do przodu. Laura – ta niewinna i skaleczona – jest bohaterką, z którą budujemy najintymniejszy kontakt emocjonalny. I jest Jim – osoba z zewnątrz – bez niego nie byłoby dramatu. Najbardziej mnie wzrusza i obchodzi Laura i jej niewinność.
– Reżyserowanie dla pana to…
– Poszukiwanie prawdy – na scenie i w sobie.
Rozmawiała Magdalena Musialik-Furdyna.