Rozmowa z reżyserem spektaklu – Henrykiem Jackiem Schoenem
– Kim są Doris i George w pańskiej inscenizacji Po latach o tek samej porze?
– To zakochana para, która spotyka się bardzo rzadko, tylko raz do roku. Jednak łączy ich głębokie, trwałe i szczere uczucie. Tekst sztuki proponuje wiele scen i wielobarwne, skomplikowane sytuacje, najrozmaitsze wybory pary głównych bohaterów i ich bliskich, na przestrzeni dziesiątków lat. Pokazujemy tę parę zabawnie i ironicznie, a czasem w bardzo trudnych sytuacjach życiowych. W naszej interpretacji kładziemy nacisk nie na same fakty, ale na ich duchowy sens. Co najważniejsze, staje się w bohaterach, a nie w ich działaniach. To rodzaj przypowieści o losach każdej pary, o złożonej naturze każdego związku kobiety i mężczyzny. Temat zdrady jest tu tylko pretekstem fabularnym. Istotniejszy jest temat bliskości.
– Zatem to nie tylko opowieść o kochankach spotykających się w tym samym miejscu od lat.
– To historia pięknej przyjaźni i miłości, ale także historia ich całego życia. Oni zarazem są tu i teraz, ale także w swoich domach z codziennym życiem. Poprzez perypetie rodzin bohaterów łatwiej nam zrozumieć ,dlaczego Doris i George, mimo że tak rzadko się spotykają, zachowują bliskość. Smak tej bliskości za każdym razem jest nieco inny. Po prostu są w różnych momentach życia. Co roku stoją za nimi inne doświadczenia i inny biologiczny wiek.
– Czy reżyserując Za rok o tej samej porze wiedział pan, że sięgnie po kontynuację?
– Trzy lata temu tego nie zakładałem. Ale wspaniała współpraca z aktorami spowodowała, że obudziła się we mnie ciekawość obejrzenia ich postaci w bardziej zaawansowanym wieku. Chciałem zobaczyć, jak Magda Walach i Wojtek Leonowicz opowiedzą na scenie dalsze losy Doris i George’a. A ponieważ ta dwójka aktorów jest w fantastycznej szczytowej formie rozwoju niebywałych talentów, nie umiałem sobie odmówić przyjemności pracy z nimi. Mam poczucie ogromnej radości, że podczas prób jestem świadkiem niezwykłego rozwoju ich ról. W trakcie tej pracy czuję się jak wyróżniony widz, dla którego grają jedni z najlepszych aktorów w Polsce. Na próbach mam wrażenie, że uczestniczę w jakimś nadzwyczajnym teatralnym święcie. To bardzo mobilizuje do bycia w scenicznym świecie. Dzięki przeżywaniu takich chwil po prostu kocham teatr.
Obie sztuki Slade’a niosą ze sobą bardzo bogaty materiał psychologiczny. Podoba mi się zmienność osobowości bohaterów, ich specyficzna witalność powodująca, że wszystkie zdarzenia łączą się w wibrujący, wielobarwny bukiet. Fascynuje mnie u Slade’a umiejętność przedstawienia osób, które potrafią ze sobą naprawdę rozmawiać. Słuchają siebie nawzajem i są wobec siebie uważne, ale też mają różne urocze wady, o których z autoironią otwarcie mówią.
– Współpracuje pan z żoną, Joanną Schoen, która jest autorką scenografii i kostiumów reżyserowanych przez pana spektakli. Wiedząc, że bohaterowie Po latach… są dużo starsi niż odtwarzający ich aktorzy, czy próbujecie ich państwo jakoś teatralnie postarzyć?
– Charakteryzatorskie, techniczne postarzanie nie miałoby sensu. Ufam moim aktorom, bo mają ogromną umiejętność wypełniania postaci. Ta zmiana wieku jest w nich. Robią to perfekcyjnie.
– Jak wygląda współpraca reżysersko–scenograficzna? Jak się państwu razem pracuje?
– Współpraca bywa czasem bardzo ognista, pełna ogromnie zaangażowanych dyskusji, ale na końcu zawsze dochodzimy do wspólnych wniosków. Wkład mojej żony w realizację wszystkich spektakli jest znacznie większy niż zwyczajowy udział scenografa. Joanna razem ze mną analizuje tekst, zwraca mi uwagę na pewne fragmenty, proponuje skreślenia. Niekiedy proszę, by mi przeczytała jakieś sceny, by lepiej uchwycić z dystansu czystość dialogów. Wizja spektaklu rodzi się w naszej kuchni.
– O czym zatem jest pański spektakl?
– To hymn na cześć miłości w ogóle, w szczególności głoszący cudowność Stwórcy, który powołał do życia kobietę i mężczyznę.
/rozmawiała Magdalena Musialik-Furdyna/