– Od zawsze chciałaś być artystką? Jak to się zaczęło: rodzinne tradycje, środowisko, marzenie? Opowiedz o początkach swojej przygody.
– W naszym domu od zawsze słuchało się dużo dobrej muzyki, oglądało teatr telewizji i programy kulturalne. Nie było jednak w rodzinie tradycji artystycznych – może poza dziadkami, którzy śpiewali w chórze. A ja od dziecka miałam jakiś naturalny pęd do sztuki. Pamiętam, że gdy w szkole ogłoszono nabór do szkoły muzycznej, to zmusiłam wręcz rodziców, żebyśmy pojechali na przesłuchanie. I dostałam się do klasy fortepianu. Wtedy zaczęła się moja wielka przygoda z muzyką, która trwa do dziś. Z kolei jeśli chodzi o teatr, w szóstej klasie zagrałam w szkolnym przedstawieniu Balladynę i myślę, że właśnie ta główna rola i magia towarzysząca pracy przy spektaklu przesądziły o mojej dalszej drodze artystycznej.
– Nie miałaś problemu z decyzją, czy wolisz zostać muzykiem, czy aktorką?
– Szybko złapałam bakcyla aktorstwa, ponieważ szkoła muzyczna i gra na instrumencie wiązały się z koniecznością spędzania długich godzin sam na sam przy pianinie, co wymaga posiadania odpowiedniego typu osobowości. A teatr dawał możliwość kontaktu z ludźmi, współtworzenia. I właśnie z tych powodów niemal od początku stał się moją największą miłością. Chcę jednak podkreślić, że szkoła muzyczna dała mi bardzo dużo – w swojej pracy scenicznej nieustannie czerpię z doświadczeń, które nabyłam ucząc się muzykowania.
– Twoja działalność artystyczna oscyluje między graniem a śpiewaniem. Co kochasz bardziej?
– Uwielbiam śpiewać. Śpiew narzuca mi inny rodzaj dyscypliny i daje inną wolność niż granie. Jednakże najbardziej lubię połączenie tych elementów – współgranie ze sobą śpiewu i aktorstwa. Jako dziecko w szkole muzycznej miałam też zajęcia z chóru. To jeszcze inny rodzaj tworzenia, gdzie podstawą jest współpraca wielu osób wykonujących ten sam utwór. Śpiewanie w chórze narzuca inny rodzaj dyscypliny niż występy solowe. Do tych drugich przygotowuje się inaczej i miałam szczęście, że spotkałam na swojej drodze bardzo dobrych nauczycieli emisji głosu.
– Urodziłaś się w Łodzi, tam skończyłaś studia, ale jako 10-latka chciałaś poznać Piwnicę pod Baranami. Skąd to parcie na Kraków? Ostatecznie tu w końcu się osiedliłaś.
– Rodzice słuchali piosenek Piwnicy pod Baranami i szybko się tym zaraziłam. Wspierali mnie też zawsze w moich artystycznych dążeniach i dzięki nim przyjechałam tu kiedyś na koncert. Zobaczyłam, usłyszałam – miało to ogromny wpływ na moje zainteresowanie teatrem w ogóle. Spotkałam się innym typem literatury niż w szkole. Była to literatura bliższa życiu, atrakcyjniej podana, rozmawiająca z człowiekiem wieloobrazowo, na wielu płaszczyznach. W teatrze chodzi o kontakt z drugim człowiekiem, o zainicjowanie komunikacji między sceną a widownią – i to najbardziej mnie w nim zachwycało i zachwyca nadal. A Kraków pod tym względem był dla mnie jako małej, zakochanej w Piwnicy dziewczynki, bardzo magiczny.
– Jak to się stało, że zostałaś naszą aktorką – aktorką Bagateli?
– Dyrektor Bagateli przyjechał na festiwal szkół teatralnych. Było to w czasach, gdy dyrektorzy nie robili tego zbyt często. I tu ukłon w kierunku Jacka Schoena, że robił to wtedy i nadal robi, dając tym samym szansę młodym aktorom na dobry start. Teraz przy okazji Festiwalu Sztuki Aktorskiej, którego ku mojemu zaskoczeniu i radości mam przyjemność być bohaterką, sama wracam do tych początków. Trzynasty sezon pracy artystycznej to nie jest jeszcze czas na jubileusze, ale na pewno pozwala na chwilę zatrzymać się i podsumować to, co do tej pory udało się zrealizować. Tę pracę dobrze komentuje jeden z tytułów piwnicznych programów, który brzmiał: „Skąd przychodzimy, kim jesteśmy i do czego doprowadziliśmy nasze mieszkania” (śmiech).
– A jakie były początki Twojej pracy w Bagateli? Pamiętasz zespół, atmosferę?
– Byłam tuż po skończeniu łódzkiej szkoły i – mimo że byliśmy ze sobą strasznie zżyci jako studenci – każdy potrzebował pójść własną drogą. Czułam, że 24 lata w Łodzi wystarczy. Chciałam wyjechać, żeby doświadczyć czegoś nowego. Stąd z nieba spadła propozycja Jacka Schoena. Wiedziałam, że to może być niepowtarzalna okazja. Do tego dyrektor zaproponował nam granie w Krakowie przez rok naszego dyplomowego spektaklu. Zagraliśmy pięćdziesiąt razy „Łoże” w reżyserii Karoliny Szymczyk-Majchrzak, co na tamten czas było fenomenem, jeśli chodzi o spektakle dyplomowe. Wspaniałe było to, że z jednej strony znalazłam się w nowym miejscu z kolegami z roku, z drugiej zaś – trafiłam do Bagateli w momencie, gdy dyrektor zatrudniał wielu młodych aktorów z różnych miast. Istniejący już zespół teatru także przyjął nas, nowych, bardzo ciepło. Moim debiutem w Bagateli była „Noc Walpurgii” w reżyserii Waldemara Śmigasiewicza i to też wspominam jako ciekawe doświadczenie. To był wieloobsadowy spektakl. Ja grałam mała rolę, Lekarz Walentynę, co pozwoliło mi bardzo miękko wejść ten zespół. Jestem z nim bardzo związana i nie przesadzę, jeśli powiem, że nigdzie nie byłoby mi lepiej.
– Czy masz swoją ulubioną rolę spośród wielu zagranych na deskach Bagateli?
– Oczywiście, że mam. Kocham być Heleną w „Szaleństwach nocy” w reżyserii Iwony Jery, która jest bardzo inspirującą reżyserką, pełną weny twórczej i bardzo pozytywnie pojmowanego szaleństwa. Pociąga mnie taka nieszablonowość spojrzenia na teatr, które łączy śpiew, grę, pracę zespołową. „Szaleństwa nocy” to dwuosobowa sztuka, którą gramy w siedmioro i każdy ma tam swoje pięć minut. Lubię być Heleną, bo ta postać się zmienia, każdego dnia może być inna. I nieustannie ją przeżywam na nowo. Tuż przed tym, jak mam grać „Szaleństwa nocy”, nie śpię, bo ta rola zawsze jest wyzwaniem.
– Co ci daje aktorstwo? Bycie aktorką pomaga czy przeszkadza w życiu?
– Myślę, że każdego roku odpowiedziałabym ci inaczej. Generalnie staram się tego nie oddzielać. Dążę do harmonii, w której nie ma podziałów na pracę, sprawy prywatne, rodzinę. To wszystko to przecież moje życie. Skupiam się na tym, co mam zrobić teraz, dzisiaj i nieważne, czy to spotkanie z przyjaciółmi, czy próba w teatrze. Teatr to kreacja i życie to też kreacja. Żeby być w pełni zadowoloną i czuć się wolną, chcę czerpać z obu rodzajów kreowania świata i rzeczywistości, w której funkcjonuję.
– Czy jest coś, co poradziłabyś początkującym aktorom?
– Nic oryginalnego nie powiem – praca, praca i jeszcze raz praca. To zawód, który wymaga ciągłego konfrontowania się nie tylko ze światem zewnętrznym, ale i z samym sobą. Każdy aktor ma swoją indywidualną drogę, ale konieczność pracy nad sobą, to coś, co nas łączy. Różnie bywa – droga artysty nie jest usłana różami, choć mogłoby się tak wydawać. Ja sama też miałam bardzo wiele wątpliwości, trudnych chwil. Jest taka książka nieżyjącego już wspaniałego aktora Teatru Starego, Jerzego Nowaka, pt. „O miłości”. Mało kto wie, że zaczynał on swoją pracę w teatrze lalkowym. Nowak opisuje wiele przezabawnych dla widza anegdot, które z perspektywy młodego, skazanego na wiele trudności aktora, nie były wcale śmieszne. Zapamiętałam z jego książki jedną myśl – żeby się nie poddawać, bo jeśli coś jest dla nas, to w końcu się wydarzy. Wzorem Nowaka warto też ratować się poczuciem humoru i sympatią do ludzi – tę lekcję także odrobiłam i przypominam sobie o tym nieustannie w Piwnicy, w której jestem w każdą sobotę.
– A jest jakaś rola, którą chciałabyś zagrać?
– Oczywiście marzę o Szekspirze. To zawsze nęci. Każda żeńska rola u Szekspira to wielkie i pasjonujące wyzwanie. Lubię też Brechta – nazywam go niemieckim Szekspirem. Marzy mi się też jakaś współczesna rola, np. w którymś z dramatów Petera Asmussena. Bardzo fascynuje mnie w jego tekstach ogień emocji pod jakby zakutymi w lodzie postaciami, którymi są pozornie zwykli ludzie. Tacy, których mijamy codziennie na ulicy. Cieszy mnie także nowa, muzyczna produkcja Bagateli. Pracujemy nad wariacją na temat „Opery żebraczej” w reżyserii Rafała Dziwisza.
– Pochwal się, jakie masz plany i marzenia zawodowe na najbliższą przyszłość artystyczną, nie tylko w Bagateli.
– Z nowych rzeczy u nas, w Bagateli, poza wspomnianą, pracuję także przy „Kotce na gorącym, blaszanym dachu” w reżyserii Dariusza Starczewskiego. Poza tym cały czas koncertujemy jubileuszowo z Jackiem Cyganem, którego teksty uwielbiam. To za każdym razem są też fantastyczne spotkania. Zaczęłam także współpracę z Kabaretem Moralnego Niepokoju i jadę z nimi w wakacyjną trasę. Na pewno w tym roku czeka mnie też kolejny koncert z Leopoldem Kozłowskim przy okazji jego okrągłych urodzin. Pan Leopold kończy sto lat. To na pewno będzie wielkie święto.
– Sto lat kończy też niedługo Teatr Bagatela. Za co lubisz ten teatr?
– Za przestrzeń, jaką mi daje. Za to, że możemy realizować tu wiele inspirujących i różnych przedsięwzięć. Za to, że dyrektor nas w tym wspiera i jest otwarty na nasze pomysły. Za to, że mogę być w Krakowie i mieć tak wspaniałych kolegów w pracy, jak mam. I że to miejsce od lat daje mi nie tylko możliwość rozwoju, ale i poczucie bezpieczeństwa.
Kamila Klimczak – zjawisko sceniczne. Niebagatelna aktorka Teatru Bagatela w Krakowie. Artystka legendarnej Piwnicy pod Baranami, gdzie co sobotę przemienia się w wampa interpretacji piosenki zarówno lirycznej, jak i wampirycznej. Aktorka teatralna kabaretowa radiowa tv i filmowa. Kocha swoją pracę, a ona kocha ją. Finezja urok wdzięk fantazja liryzm i wulkan sceny. Dykcja. Śpiewa po polsku francusku i w jidysz. Laureatka. Międzynarodowa. Szczęściara. Pracowita jak mróweczka do ostatniego tchu i ostatniej nuty. Miłośniczka wina. W snach tańczy tango. I kizombę. Marzycielka. Niepoprawna. Optymistka. Do bólu. Woli mądrze niż głupio. Ale życie i tak swoje wie. „Ja tego nie planowałam”. Ma do niego zaufanie. Ograniczone. Z przymrużeniem oka.
Z Kamilą Klimczak rozmawiała Patrycja Babicka